Sześciu registratorów kolegialnych i jeden gość bez rangi siedziało w podmiejskim gaju i piło.
Pijaństwo było głośne, ale pełne rozpaczy i smutne. Nie było widać ani uśmiechów, ani radosnych ruchów, nie było słychać ani śmiechu ani wesołej rozmowy. W powietrzu unosił się zapach pogrzebu.
Nie dalej jak tydzień temu registrator kolegialny Kanifoliew pojawiwszy się w urzędzie w stanie nietrzeźwym, pośliznął się na czyjejś plwocinie, upadł na przeszklona szafę, rozbił ją i sam też się rozbił. Na drugi dzień po tym upadku zgubił jeszcze dwa dokumenty ze sprawy nr 2423. Mało tego. Przychodził do urzędu mając w kieszeni proch i spłonki. W ogóle to prowadzi on życie bujne i nietrzeźwe. To wszystko nie zostało niezauważone. Poleciał i teraz papusiał pożegnalny obiad.
– Na wieczną tobie pamiątkę Alosza – mówili urzędnicy przed każdym kieliszkiem – Amen.
Kanifoliew, malutki człowieczek z pociągłą zapłakaną twarzą, po każdym pozdrowieniu tego rodzaju, głośno pochlipywał, uderzał pięścią w stół i mówił:
– I tak przepadłem!
I wygnaniec z rozgoryczeniem wypijał kieliszek wódki, głośno pociągał nosem i szedł całować swoich przyjaciół.
– Wygnali mnie – mówił, tragicznie potrząsając głową – Wygnali za to żem pijak, a nie rozumieją tego, że piję ze smutku. Z rozpaczy.
– Z jakiego smutku?
– A z takiego, że nie mogłem na ich nieprawdę patrzeć. Ich podła nieprawda gryzła moje serce. Nie mogłem patrzeć obojętnie na wszystkie ich świństwa. Tego oni nie chcieli zrozumieć. No pięknie. Ja im pokażę, gdzie raki zimują. Pokażę im, pójdę i prosto w twarz plunę. Całą szczerą prawdę im powiem. Całą prawdę!
– Nie powiesz… Tylko się przechwalasz. Wszyscy mistrzowsko strzępimy języki po pijanemu, a jak przyjdzie co do czego, to ogon pod siebie. Jesteś taki sam.
– Ty myślisz, że nie powiem? Myślisz? A… tak myślisz… Ładnie… Dobrze, zobaczymy. Obym był po trzykroć przeklęty… klnę się… Wyzwij mnie od najgorszych prosto w oczy i opluj, jeśli nie powiem.
Kanifoliew uderzył pięścią w stół i zrobił się fioletowy.
-I tak poległem. Nawet teraz pójdę i powiem! W tej minucie. On tu niedaleko z żoną siedzi. Jak przepaść to przepaść, niech to cholera, a ja im otworzę oczy. Wszystko sobie wyjaśnimy. Zobaczą, co znaczy Alioszka Kanifoliew!
Kanifoliew zerwał się z miejsca i kołysząc się, pobiegł. Kiedy przyjaciele wyciągnęli ręce, aby go przytrzymać za fałdy, był już daleko. A kiedy postanowili za nim pobiec i go powstrzymać, on już stał przed stołem, za którym siedziało kierownictwo i mówił:
– Ja wasza –okość, wdarłem się do waszego domu bez zapowiedzi, ale to wszystko jako człowiek uczciwy, więc wybaczcie. Ja wasza –okośoć wypiłem, to prawda – mówił – ale pamięć mam. Co u trzeźwego na myśli, to u pijanego na języku, i ja wam całą szczerą prawdę powiem. Taak, wasza – sokość! Starczy czekać. Dlaczego na przykład u nas w kancelarii podłogi dawno nie były malowane? Dlaczego pozwalacie księgowemu spać do 11? Dlaczego pozwalacie Mitjajewowi brać do domu gazety z urzędu? Ja i tak poległem. Ja wam całą szczerą..
I tę szczerą prawdę wypowiadał Kanifoliew z drżeniem w głosie, ze łzami w oczach, uderzając się pięścią w pierś.
A kierownictwo patrzyło na niego wybałuszonymi oczyma, nie rozumiejąc o co chodzi.
tłum. Idg
Лопни мои глаза – klnę się