Edward Limonow, Triumf metafizyki

big

Przedmowa autora

Ta książka byłaby inna, gdyby mi nie ukradziono dwa dni przed wyjściem na wolność zeszytu z zapiskami. Wydaje mi się, że byłaby gorsza. Wygrywając w detalach, straciłaby na olśnieniach, ekstazach, iluminacjach i widzeniach. Dlatego, że detale by dominowały. W tym zeszycie były nazwiska większości więźniów męczących się razem ze mną, szczegóły ich historii, szczegóły z życia kolonii. Oprócz moich obserwacji były tam naszkicowane dwa eseje: jeden – błyskotliwa, jak mi się wydaje, analiza powieści Hermana Hessa „Steppenwolf”, a drugi… nawet nie chcę wspominać, co to był za głupi esej.

Potrzebowałem mojego zeszytu, ostatecznie to moja praca, dla tego zostałem posłany: znieść próby i nieść świadectwo, ale co mogłem zrobić w takiej sytuacji? Zrobiłem co mogłem: doniosłem Jurce i Antonowi. Pod egidą autorytarnej władzy Antona wszyscy trzej przeszukaliśmy szafki naszych towarzyszy. I zeszytu tam nie znaleźliśmy. Szafka zazwyczaj przypada na 3-4 więźniów i oprócz przyborów toaletowych można w niej trzymać tylko jeden zeszyt, jedną książkę i jeden długopis. Przeszukanie poszło szybko. Według niepisanego kodeksu moralnego nie mogłem się zwrócić do administracji z oświadczeniem o zaginięciu zeszytu: odbiłoby się to na więźniach, moich w końcu braciach.

To, że bez rozkazu administracji nikt nie ośmieliłby się wziąć mojego zeszytu, było jasne jak słońce. Szczurzenie, okradanie więźniów przez więźniów, to czyn haniebny zarówno w zonie czarnej jak i czerwonej. Ukradli na rozkaz. I co, są zniewoleni, wybaczam im.

W „Triumfie metafizyki” obok świata widzialnego jest obecny drugi świat – równoległy, niewidzialny. Tu, nie po raz pierwszy w mojej twórczości, ale po raz pierwszy w takim zakresie, ukazuje się jeszcze jeden mój wymiar – mistyczny. Istniał on zawsze, ale sekretne bicie jego pulsu stało się silnym dopiero w ostatnich latach. Wcześniej je ignorowałem, ale posługiwałem się nim. Mistycznych przeczuć jest pełna np. moja książka „Dziennik nieudacznika”.

W „Triumfie metafizyki”wymiar metafizyczny dominuje nad fizycznym, drugi świat z sukcesem przezwycięża realność fizyczną lub się z nią miesza w odpowiednich proporcjach. Człowiek ucieka w inny świat, kiedy nie jest zadowolony z tego. Lub kiedy ten świat, widoczny, przestał być dla niego tajemniczym. Zdradził wszystkie swoje sekrety jeden po drugim. Do mojego przypadku pasuje to drugie określenie. Zanim ukończyłem 60, świat ujawnił mi wszystkie swoje sekrety. A rzeczywistość kolonii jest tak bliska niewidocznemu światu, jak Bóg jest bliski mnichowi w jego chłodnym górskim klasztorze. Nieomaszczone jadło, ciężkie stanie na apelach, jak na okrutnej modlitwie: porannej, popołudniowej i wieczornej. Męki musztry na Via Dolorosa. Ciężka praca dla większości, wyczerpujące biegi do klubu, oczy wytrzeszczone żeby nie zasnąć, miotanie się biednego rozumu na krawędzi snu i jawy, stłamszone nieszczęsne ciało – cały zestaw tych klasztornych trudów to najlepsze przykłady zbliżenia do niewidocznego poza-fizycznego świata. Tak, wbrew własnej woli przeżyłem w kolonii nr 13 i ekstazę i olśnienie.

Tłumaczenie idg

Эдуард Лимонов: Торжество метафизики, 2005 г


Olga Trifonowa, Żona Stalina, Rozdział 2, cz. 1

1002991438Poprzedni odcinek Pierwszy odcinek

Po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, czym zająć czas.
Choćby teraz – oczekiwanie. Oczekiwanie na wizytę u znamienitego doktora Menzla. On powinien pomóc. Przejdą nieznośne bóle głowy, przeminie smutek, znikną matowiejące, nakładające się na siebie obrazy przeszłości i dziwne widzenia. A z jakiej racji! Co on może o niej wiedzieć? Jak może ją zrozumieć? Co ona ma wspólnego ze zwykłymi pacjentami. O! Siedzą na sąsiedniej ławeczce i młócą swoją słomę. U kobiet fałszywie pieszczotliwe intonacje. U mężczyzn – przesadnie męskie.
Jeśli nie wnikać w sens, będzie się wydawało, że rozmawiają o czymś nadzwyczajnie ważnym, a może nawet tajemniczym. A w rzeczywistości – o pieniądzach, o śniadaniu, o jakości szynki i procedurach.

Ale plac jest przepiękny. A ona jest jak kamień w subtelnej oprawie białych i kremowych domów. Stare kamienie Europy. Przeminą stulecia, jej już nie będzie, a plac pozostanie niezmieniony, tak, jak niezmienione pozostaną rozmowy o szynce i procedurach. Piękne komfortowe życie. Co ma wspólnego to życie z niekończącymi się konwulsjami, w których wije się jej kraj już od 13 lat?

Co ona może o sobie opowiedzieć lekarzowi? Nie może nawet zdradzić swojego imienia. A co może wiedzieć szczęśliwy doktor o tym, jak przychodzą nocą, robią przeszukanie, zabierają ojca; o tym, jakie ogromne i bezlitosne pluskwy atakują nocą w baraku w Sierpuchowie, jak po nocach wyje wiatr na Bajlowskim cyplu i jak się chodzi na widzenia do więzienia? Najpierw niekończące się wypalone pole, obok szubienicy, później podwórze. Przeciągają dwa sznurki, przy jednym więźniowie, przy drugim – ci, którzy przyszli: płacz krzyki, śmiech. Albo jak poniżającym jest siedzieć z Niurą na jednym krześle w poczekalni u burmistrza i słuchać, jak matka błaga o jakiekolwiek względy dla aresztowanego ojca.

O trzykrotnie przeszytych i przenicowanych sukniach i o nocnych koszulach z jedwabiu, w których lubi spać mąż.

O poniżającym braku pieniędzy, kiedy w liście trzeba prosić o 50 rubli, żeby dociągnąć do stypendium, a on zapomina o prośbie, ale potem orientuje się i przysyła trzy razy więcej niż prosiła.

„Nigdy nie lubiłem pieniędzy, ponieważ zazwyczaj ich nie miałem”.

A ona mając 13 lat prowadziła dom w dużej rodzinie i nie miała prawa nie lubić pieniędzy. Ona nie mogła napisać, jak on z zesłania, do Pojetajewa, do Czcheidze, albo ostatecznie do pięknej damy-bolszewiczki Slowatińskiej i prosić o pieniądze. Ona prosiła o pożyczkę albo wujka Konona Sawczenko albo Julię Nikołajewnę Kolberg. Ojciec i tak nie miał, wszystko oddawał jej na dom lub na pomoc zesłanym.

Nigdy nie miała prawa do niczego. Po prostu rezygnowała ze swoich praw. Dziwne, bo mówią, że w dzieciństwie była wesoła i kapryśna. Biegała i hałasowała. Ale to pewnie jeszcze u babci w Dydubie, tam na drugim piętrze domu była długa galeria – można było biegać ile dusza zapragnie.

A w Moskwie w Wilczym Zaułku kładli na podłodze materac z włosia i spali wszyscy pokotem. Potem matka oddala ją Rżewskim. Rżewscy byli dobrymi ludźmi, ale obcymi, a ona tęskniła za Pawłem, Niurą i Fiedią. Mama długo się nie pojawiała. Ona w ogóle cały czas gdzieś znikała.

Zgrabna, drobna, prosta, wyjątkowo schludna, zawsze na wysokich obcasach, doskonała gospodyni i mistrzyni robótek, najbardziej na świecie kochała wolność – i tak też wprost mówiła: „Wolności, wolności mi dajcie! Chcę wolności!”

Dzieci bardzo bały się tych słów, bo po nich matka zwyczaj znikała.

Tłumaczenie idg

Olga Trifonowa,”Żona Stalina”, pełny tytuł oryginału „Единственная: Надежда Аллилуева – жена Иосифа Сталина”, Moskwa 2002

мыс – przylądek, cypel
тактика выжженной земли
Градоначальник – burmistrz

нарочито – specjalnie, bardzo


Jarosław Stawirej, Masakra profana

Bardzo zabawna, a do tego niegłupia.

Dostało się trochę młodemu ambitnemu pokoleniu sługusów korporacyjnych, nieźle oberwały zacofane warstwy społeczeństwa, ale najbardziej Stawirej przejechał się po tych, co to obnoszą się religijnością nie pozbawioną elementów sensacji, za to pozbawioną wszelkiej refleksji.

No dobrze, wszyscy chcą refleksji, ale od czego zacząć? Stawirej na początek proponuje mały eksperyment myślowy: a co by było gdyby Matka Boska objawiła się tobie? Nie jakimś pastuszkom i nie papieżowi, ale właśnie tobie? Pracownikowi biura, czy korporacji , człowiekowi ze wszech miar współczesnemu? Pobiegłbyś do księdza czy do psychiatry? I jak myślisz, który by ci uwierzył? Albo gdybyś tak miał porozmawiać z Jezusem, nie 2000 lat temu, ale teraz, tutaj – to co byście sobie powiedzieli?

Akcja może z pozoru wyglądać na totalną błazenadę i popisową żonglerkę absurdalnymi żartami, ale kto oczekuje czegoś poza rozrywką nie zawiedzie się. Ta książka najeżona jest ważnymi pytaniami o religię, ale jednocześnie proponuje dyskusję w konwencji odartej z mirry, kadzidła i złota.

I najważniejsze. Nie ma się o co obrażać. Choć ateistom może sprawić sporo uciechy, wszystkie zawarte w niej pytania są ważne przede wszystkim dla ludzi wierzących.

idg

Jarsław Stawirej, Masakra profana, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011


Antoni Czechow, Szczera prawda

Sześciu registratorów kolegialnych i jeden gość bez rangi siedziało w podmiejskim gaju i piło.

Pijaństwo było głośne, ale pełne rozpaczy i smutne. Nie było widać ani uśmiechów, ani radosnych ruchów, nie było słychać ani śmiechu ani wesołej rozmowy. W powietrzu unosił się zapach pogrzebu.

Nie dalej jak tydzień temu registrator kolegialny Kanifoliew pojawiwszy się w urzędzie w stanie nietrzeźwym, pośliznął się na czyjejś plwocinie, upadł na przeszklona szafę, rozbił ją i sam też się rozbił. Na drugi dzień po tym upadku zgubił jeszcze dwa dokumenty ze sprawy nr 2423. Mało tego. Przychodził do urzędu mając w kieszeni proch i spłonki. W ogóle to prowadzi  on życie bujne i nietrzeźwe. To wszystko nie zostało niezauważone. Poleciał i teraz papusiał pożegnalny obiad.

– Na wieczną tobie pamiątkę Alosza – mówili urzędnicy przed każdym kieliszkiem – Amen.

Kanifoliew, malutki człowieczek z pociągłą zapłakaną twarzą, po każdym pozdrowieniu tego rodzaju, głośno pochlipywał, uderzał pięścią w stół i mówił:

– I tak przepadłem!

I wygnaniec z rozgoryczeniem wypijał kieliszek wódki, głośno pociągał nosem i szedł całować swoich przyjaciół.

– Wygnali mnie – mówił, tragicznie potrząsając głową – Wygnali za to żem pijak, a nie rozumieją tego, że piję ze smutku. Z rozpaczy.

– Z jakiego smutku?

– A z takiego, że nie mogłem na ich nieprawdę patrzeć. Ich podła nieprawda gryzła moje serce. Nie mogłem patrzeć obojętnie na wszystkie ich świństwa. Tego oni nie chcieli zrozumieć. No pięknie. Ja im pokażę, gdzie raki zimują. Pokażę im, pójdę i prosto w twarz plunę. Całą szczerą prawdę im powiem. Całą prawdę!

– Nie powiesz… Tylko się przechwalasz. Wszyscy mistrzowsko strzępimy języki po pijanemu, a jak przyjdzie co do czego, to ogon pod siebie. Jesteś taki sam.

– Ty myślisz, że nie powiem? Myślisz? A… tak myślisz… Ładnie… Dobrze, zobaczymy. Obym był po trzykroć przeklęty… klnę się… Wyzwij mnie od najgorszych prosto w oczy i opluj, jeśli nie powiem.

Kanifoliew uderzył pięścią w stół i zrobił się fioletowy.

-I tak poległem. Nawet teraz pójdę i powiem! W tej minucie. On tu niedaleko z żoną siedzi. Jak przepaść to przepaść, niech to cholera, a ja im otworzę oczy. Wszystko sobie wyjaśnimy. Zobaczą, co znaczy Alioszka Kanifoliew!

Kanifoliew zerwał się z miejsca i kołysząc się, pobiegł. Kiedy przyjaciele wyciągnęli ręce, aby go przytrzymać za fałdy, był już daleko. A kiedy postanowili za nim pobiec i go powstrzymać, on już stał przed stołem, za którym siedziało kierownictwo i mówił:

– Ja wasza  –okość, wdarłem się do waszego domu bez zapowiedzi, ale to wszystko jako człowiek uczciwy, więc wybaczcie.  Ja wasza –okośoć wypiłem, to prawda – mówił – ale pamięć mam. Co u trzeźwego na myśli, to u pijanego na języku, i ja wam całą szczerą prawdę powiem. Taak, wasza  – sokość! Starczy czekać. Dlaczego na przykład u nas w kancelarii podłogi dawno nie były malowane? Dlaczego pozwalacie księgowemu spać do 11? Dlaczego pozwalacie Mitjajewowi brać do domu gazety z urzędu? Ja i tak poległem. Ja wam całą szczerą..

I tę szczerą prawdę wypowiadał Kanifoliew z drżeniem w głosie, ze łzami w oczach, uderzając się pięścią w pierś.

A kierownictwo patrzyło na niego wybałuszonymi oczyma, nie rozumiejąc o co chodzi.
tłum. Idg

Лопни мои глаза – klnę się


Marek Krajewski, Rzeki Hadesu

 

Kto z was oprawił tę książkę przed przeczytaniem? Okładka jest naprawdę okropna, ale książka świetna.

W czasie kiedy rynek przeżywa zalew kiepskich kryminałów, Marek Krajewski trzyma klasę. Więcej nawet – jest coraz lepszy. Doskonała konstrukcja, zgrabna intryga i jakaś taka przedwojenna solidność.

Do tego główny bohater, Edward Popielski, stał się nieco bardziej sympatyczny niż np. w „Głowie Minotaura” i można go nawet trochę polubić. Jest jakby mniej epatowania obrzydliwością (a trzeba tu zaznaczyć, że obrzydliwości Marek Krajewski podawał zawsze elegancko, na srebrnej tacy i po łacinie), przez co książka staje się idealną lekturą na urlop.

Na autorze można polegać i pewne rzeczy się nie zmieniły. Mamy atmosferę dawnego Lwowa i Wrocławia, mamy śledztwo oparte na starym dobrym schemacie i prawdziwie męski świat w starym wydaniu: zalatujący koniakiem i cygarami, z szrmanckimi pocałunkami w rękę i bezceremonialnymi wizytami w burdelach. Może niezbyt poprawny politycznie, ale mający nieodparty urok stylu retro.

Polecam na wakacje.

Idg

Marek Krajewski, Rzeki Hadesu, Znak, Kraków 2012


Szajch An-Nafzawi, „Ogród rozkoszy”

„Jedynie ten mężczyzna zasługuje na względy w oczach kobiet, który pragnie im dogodzić. Musi on pięknie wyglądać, przewyższać urodą wszystkich wokół, być kształtny i proporcjonalnie zbudowany, w rozmowie zaś odznaczać się szczerością i prawdomównością. Musi ponadto być wspaniałomyślny i mężny, nigdy nie grzeszyć próżnością i umieć zabawiać rozmową. Zawsze wierny obietnicom, musi też dotrzymywać słowa, mówić prawdę i postępować zgodnie z tym, co głosi.”

Nie jest to wprawdzie arcydzieło literatury światowej, ale jeżeli szukacie poradnika seksualnego na wakacje, to polecam tę trzynastowieczną arabską wersję Kamasutry. Może i większość rad Szajcha nie nadaje się do zastosowania we współczesnym świecie, ale przynajmniej są zabawne. Zresztą kto wie, czy niektóre z opisanych akrobacji nie okażą się „strzałem w dziesiątkę”?

Idg

Szajch An-Nafzawi, Ogród rozkoszy, MUZA SA, Warszawa 2009


Olga Trifonowa, Żona Stalina, Rozdział 1, cz.5

Poprzedni odcinek
Na peron podjechał bardzo zabawny pociąg: malutki parowóz i trzy wagony. Z pierwszego zaczęli wychodzić harcerze w niebieskich koszulach i szarych spodenkach. Na peronie ustawili się parami i ruszyli za wysokim drużynowym z dużym nosem, który ubrany był tak, jak dzieci. Oddział podszedł do wyjścia do miasta, a chłopcy jak na komendę zaczęli się żegnać i dziękować drużynowemu. Jednakowo poruszywszy ramionami, poprawili plecaki i rozeszli się do domów.
Ona próbowała sobie wyobrazić, jakby się zachowywał Wasia w takiej sytuacji: żadnego porządku, głośne krzyki, strojenie min, plecak wleczony po ziemi. Jedyna nadzieja w Aleksandrze Iwanowiczu Murawiowie, nowym wychowawcy Wasi. On także organizuje dla Wasi i jego kolegi Tomika wyjazdy na ryby, nocowanie w szałasie, chodzenie na orzechy i grzyby, hodowlę królików, jeży, zaskrońców. Najważniejsze co zrobiła dla swoich dzieci, to znalazła im dobrych wychowawców, ale z Wasią każdemu jest ciężko. Czasami jest on nie do zniesienia.
Po kryjomu bije i męczy Swietłanę, a Józef na żądania, żeby zabrać parszywca, tylko się uśmiecha i proponuje mu papierosa. Czytaj dalej


David Ebershoff, Dziewczyna z portretu

To książka piękna w treści i formie. Możemy dowiedzieć się z niej czegoś nowego o miłości, seksualności i sztuce. O poszukiwaniu własnej tożsamości. O wszystkich tych rzeczach napisano już setki dobrych i złych książek, ale Ebershoffowi udało się ująć temat świeżo i niebanalnie. Opowiada o miłości, ale nie o tej rozhisteryzowanej z taniego romansu, mówiącej „musisz być mój”.

Niezwykły związek Einara i Grety odkrywa bardziej subtelne oblicze uczucia od wieków niemiłosiernie trywializowanego przez autorów i nie tylko. Miłość to nie chęć zawładnięcia drugą osobą, to nie sceny namiętności, to nie dzika zazdrość ani obezwładniająca tęsknota. To nie podziw dla męskiej siły i napiętych mięśni. A przynajmniej nie tylko. Miłość to wsparcie, zrozumienie, pomoc w odkrywaniu ja ukochanej osoby, bez względu na to, co myślą inni i nawet za cenę utraty tego, kto jest dla nas najdroższy. Czytaj dalej


Deborah Rodriguez, Szkoła piękności w Kabulu. Za zasłoną afgańskiej kobiety

Jeszcze jedna książka „spoza męskiej szkoły reportażu”. Tym razem w ogóle spoza jakiejkolwiek szkoły reportażu, bo Deborah Rodriguez nie jest dziennikarką, a…  fryzjerką.

Co robi fryzjerka w Afganistanie i dlaczego warto przeczytać akurat jej książkę? Po nieudanym pierwszym małżeństwie i dosyć nieprzyjemnym rozwodzie Deborah zaciągnęła się do organizacji humanitarnej i wyjechała z misją do Afganistanu. Początkowo była dosyć zagubiona. Otaczali ją ludzie, jak to się mówi, poważni. Lekarze, pielęgniarki, obrońcy praw człowieka, działacze. Żadnych fryzjerek. Początkowo Deborah była nieco zagubiona i czuła się w tym dziwnym kraju, w otoczeniu ludzi z którymi miała niewiele wspólnego, raczej nieswojo. Wkrótce jednak wsiąkła w afgańskie życie i okazało się, że ze swoją profesją jest tam bardziej potrzebna niż ktokolwiek inny. To ona mogła uczyć Afganki zawodu, a zatem umożliwiać im zarobek, dawać szanse na utrzymanie i częściową przynajmniej niezależność. Kształcenie specjalistek od fryzur i makijażu okazało się wyjątkowo dobrym pomysłem: to zawód, którego stosunkowo łatwo się wyuczyć, na który jest duży popyt i który afgańskie kobiety faktycznie mogły wykonywać. Tajne salony piękności funkcjonowały w Afganistanie nawet za rządów Talibów. Czytaj dalej


Bolesław Leśmian, Dąb

Zaszumiało, zawrzało, a to właśnie z dąbrowy
Wbiegł na chóry kościelne krzepki upiór dębowy
I poburzył organy rąk swych zmorą nie zmorą,
Jakby naraz go było wespół z gędźbą kilkoro.
Rozwiewała się, trzeszcząc gałęzista czupryna,
I szerzyła się w oczach niewiadoma kraina,
A on piersi wszem dudom nastawił po rycersku,
A w organy od ściany uderzał po siekiersku!

Grajże, graju, graj
Dopomóż ci Maj,
Dopomóż ci miech, duda
I wszelaka ułuda! Czytaj dalej