Olga Trifonowa, Żona Stalina, Rozdział 1, cz.2

 

Poprzedni odcinek znajdziecie: tutaj

W Carycynie robił to wojskowy lekarz, w wagonie. Ból był nie do zniesienia , zwierzęcy ból, a chirurg cały czas wyrokował „ Będę nieuszkodzona, niezniszczona”.
On przyszedł po pięciu dniach. Ona piszczała w poduszkę jak kociak, a on, jak kociakowi, który napaskudził, ściskał jej kark żelazną ręką. Nigdy więcej nie prosiła go o litość, a jemu, jak się wydaje, sprawiały przyjemność te milczące pojedynki z hardą kobietką.
Ze wszystkich krwi jakie mieszały się w jej żyłach najsilniejsze okazały się polska i cygańska – była niesamowicie dumna.

Ojciec kiedyś powiedział: „Jesteśmy tacy sami. O takich jak my mówi się na Ukrainie „Choćby gorzej, byleby inaczej”.
A gorzej być nie może. Tu w Karlsbadzie, chudy ginekolog standardowo zapytał o aborcję i ona , która nigdy nie kłamała, odpowiedziała: „dziesięć”. Aż drgnął i podniósł wzrok znad karty: „Żyje pani ze zwierzęciem”.
Gdyby wiedział, o kim mówi. Ona jest tutaj z niemieckim paszportem. Frau Eichholz z Berlina. Eichholz to panieńskie nazwisko jej ukochanej babci Magdaleny, która zginęła w tak dziwny i nonsensowny sposób pod kołami samochodu na Wierijskim zboczu.
– Tak – dziesięć…. To oznacza, że nie może pani więcej rodzić, a kolejna aborcja może panią zabić. Wyjaśnił jej sens i szczegóły procedur, wyznaczył kąpiele błotne, tampony borowinowe. A następnego dnia wręczył jej zadziwiająco piękny grafik, na którym dni były zaznaczone czerwonymi i zielonymi kółkami i lekko się zacinając oświadczył, że są objawy wczesnego przekwitania.
– Bardzo wczesnego. To pierwszy taki przypadek w mojej praktyce. Wyznaczę pani konsultację z ortopedą, ze względu na intensywne wypłukiwanie wapnia.
To wszystko głupstwa – ortopedzi, tampony, kąpiele. Potrzeba troszkę szczęścia – to wszystko. Kiedyś szczęście było. Na początku cierpkie, sekretne, ze spotkaniami na Zabajkalskim, z chłodem ściany, który czuła na potylicy, kiedy, jakby przypadkowo, spotykali się w ciemnym korytarzu koło łazienki i on odchyliwszy jej głowę, bo bólu przyciskał zęby do jej zębów.
Szczęście zaczęło się w tamtym zatęchłym wrześniu, siedemnastego, a potem było jeszcze wiele wiele razy.
A potem odeszło. To było nieuniknione. Był znak – twarz ojca w tym dniu, kiedy się dowiedział. Zdaje się, że pobiegł do Gogua, a kiedy wrócił, ona była w domu. Matka krzyczała: „Jesteś głupia! Głupia! Zawsze wiedziałam, że jesteś głupia. Jeszcze nie raz pożałujesz tego, co zrobiłaś”. Ojciec milczał i tylko patrzył nieprzerwanie.
Okazało się, że rację miała matka – chociaż ona sama jest absolutnie zadowolona z życia, a ojciec teraz godzinami czeka na powrót zięcia. Czeka do późna, żeby zadać męczące go pytania, a nie doczekawszy się, odchodzi. Przez dwadzieścia dni przykładnie uczęszczała na zabiegi, piła lecznicze wody, ale momentami głowa bolała ją niemożliwie, aż ją mdliło i tęsknota nie opuszczała jej na krok. Długo włóczyła się po parku, piła kawę w maleńkiej kawiarni – kilka stolików na moście przez rzekę Teplę – i starała się nie myśleć o opłatkach z kofeiną leżących w torebce.
Kofeina odpędzała tęsknotę, ale na początku wystarczało pół opłatka, a teraz potrzebowała dwóch.
Trzeba oszczędzać, jest jeszcze wyjazd do Berlina.
Nie trzeba oszczędzać, Paweł jest przyjacielem, wszystko zrozumie, pomoże. Paweł zawsze był jej najbliższy. Nie bez powodu są tak podobni – cygańskie przejawia się w nich wyjątkowo wyraźnie.
I tak najważniejsze – dociągnąć do Berlina. Ale i zapasy są imponujące. Nie bez powodu Aleksandra Julianowna za każdym razem zbierała się, żeby coś powiedzieć, ale tylko wzdychała i wypisywała receptę. Nadieżda znała powód tych westchnień, ją też niepokoiło zwiększanie się dawki. Stąd też kawiarnia na moście. Gdzieś przeczytała, że najlepsza psychoterapia to wpatrywać się w płynącą wodę. No i wpatruje się.
Piękna śniada kobieta o brwiach czarnych jak skrzydła jaskółki. Długie zgrabne nogi, paryski kapelusik, elegancka jasna sukienka w niebieskie paski. Prezent z Berlina. Od Żeni. Zenia i dzieci ubrała. Całe szczęście oprócz satynowych koszuli i sukienek przerobionych z babcinych, mają teraz pulowery, czapki i buty na grubej podeszwie.
Marusia nie była tak hojna (sama była elegantką), ale nigdy nie zapominała na urodziny i Nowy Rok podarować flakonik Chanel nr 5, jej ulubionych perfum, o których Józef mówił, że przypominają mu wojnę domową, ponieważ cuchną końskim moczem. Za najlepszy zapach uważał aromat mydła poziomkowego i jeszcze był wyrozumiały w stosunku do perfum, których używała Żenia, Poziomkowym mydłem zalatywało od Leli Treszalinej – najbardziej wpływowej damy w aparacie – starej znajomej Józefa jeszcze z czasów wojny domowej.
Zadziwiająca kobieta – żona Pawła. Piękna, z ciętym językiem, mądra, świetny przyjaciel. A jednak Nadieżda zawsze odczuwała wewnętrzne napięcie, kiedy ta była w pobliżu. To było związane z Józefem. Żenia tak zadziwiająco lekko, niemal nonszalancko z nim rozmawiała. Co dziwne – on nie tylko akceptował tę manierę, ale nawet, wydawało się, był zaszczycony
Z tego powodu Nadieżda odczuwała czarną rozpacz zazdrości i była jak skamieniała w obecności obojga.
Męczyła się, robiła sobie wyrzuty, trzymała się zbyt wyniośle. I na szczęście nikt nie domyślał się jej wewnętrznych cierpień: wszyscy przywykli do jej oschłego samotniczego stylu bycia.
Czasami tylko czasami łapała zdziwiono- roztargniony wzrok Jakowa. W tej ogromnej rodzinie on jeden ją rozumiał. Odczuwał najdrobniejsze zmiany w jej intonacji.
Tłumaczenie idg
Olga Trifonowa,”Żona Stalina”, pełny tytuł oryginału „Единственная: Надежда Аллилуева – жена Иосифа Сталина”, Moskwa 2002

Ciąg dalszy jest: tutaj

Хай гірше, аби інше – ukraińskie przysłowie
Верийский спуск – ulica w Tibilsi


Dodaj komentarz